Box kosmetyczny od Uczesani.pl

Box kosmetyczny od Uczesani.pl

Zastanawiałam się jak tą recenzję "ugryźć". Ostatecznie postanowiłam utworzyć jeden konkretny wpis! Pojedyncze wpisy na temat kosmetyków z boxa znajdziecie na moim koncie DressCloud  - po prawej stronie na blogu są też okienka z DC, więc bez problemu traficie. ;)
Boxa, raczej same kosmetyki, bo niestety z przesyłkami "coś" się stało, wysyłali 2 raz już niestety bez pudełeczka (smutno mi, że nie mam do kolekcji :P ) dostałam, ponieważ zgłosiłam się do kampanii na ambasadorka-kosmetyczna.pl, co uważam za błąd! Dlaczego? A no dlatego, że tym razem nie zagłębiłam się w regulamin! Pamiętajcie - zawsze jak gdzieś się zgłaszacie CZYTAJCIE REGULAMINY! Co w tym jest takiego "ujmującego"? A no to, iż akceptując regulamin zgodziłam się na wykorzystywanie moich zdjęć jako ich własność również komercyjnie - czyli nadzwyczajniej w świecie oni zarabiają na mojej "treści" (tak też nazywa się fotografie, filmy itp.), a ja mam z tego jednie próbki. No cóż. Samo to że zgodziłam się na testowanie próbek to jest wyczyn - jak można wywnioskować coś po próbkach?! Człowiek ucz się na błędach i mam nadzieję to ostatni mój poślizg w życiu. Ale wystarczy o moich wpadkach czas zacząć recenzję!


Na pierwszy ogień rzućmy G Synergie Czarna Maska Peel Off Głęboko oczyszczająca. Z całego zestawu to jeden z czterech kosmetyków, które jestem w stanie rzetelniej zrecenzować.
Maseczką jestem bardzo miło zaskoczona. Działa lepiej niż Pilaten (przynajmniej w moim odczuciu i jak się okazuje nie tylko) - efekty są bardziej widoczne. Co prawda miałam uczucie lekkiego napięcia na skórze, ale poza tym dość dobrze produkt poradził sobie z usunięciem zaskórników. Niestety usuwanie tej maski jest dość bolesne - Pilaten jest łagodniejszy w tej kwestii. Skóra stała się nieco gładsza, oczyszczona, ale czy ujędrniona albo czy redukuje przebarwienia? Po jednym użyciu ciężko stwierdzić. Z pewnością pory były zwężone.
Maseczka dość łatwo zastygała/zasychała choć długo ze względu na ilość jaką nałożyłam (po 20 min tylko z dwa miejsca nie zaschły). 
Po pierwszym użyciu jestem zadowolona z produktu i jeśli nadarzy się okazja chętnie go zakupię, choć to droższa inwestycja od Pilaten - jednak od czego są promocje i rabaty. ;) Drugie użycie również było w porządku choć to ściąganie maski jest bolesne, ale efekty zacne. Także maska jest dość wydajna bo starczyło mi na drugi raz nie na całą buzię co prawda, ale na najbardziej problematyczne miejsca głównie w strefie "T".



To przejdźmy dalej. Teraz czas na Odżywkę (40 ml) i Szampon (60 ml) Beaver Professional do włosów suchych i zniszczonych. Moje włosy suche może nie były, ale zniszczone na pewno przez szczotkę TT! Tak - ta szczotka potrafi zniszczyć włosy, więc uważajcie (oczywiście nie każdym włosom zrobi krzywdę). 

Szampon i odżywkę testowałam zarówno razem i osobno, choć najlepiej radzą sobie w parze. Włosy są pełne blasku, w miarę łatwo się rozczesują bez większych pomocy odżywek w sprayu. Dodatkowo objętościowo wydaje się ich więcej, nadają włosom zdrowo wyglądającego puchu (nie szopy!). Jedynie co mnie zraziło to zawartość SLS w szamponie! Pienił się niesamowicie, no a teraz wiadomo dlaczego. Niestety produkty są drogie. Myślę, że jeżeli usuną te SLS'y to byłabym bardziej skłonna do zakupu tych kosmetyków do włosów, bo działają rewelacyjnie.
Odżywkę trzeba było zostawiać na chwilę, ale ja zostawiałam na 15-20 min, niestety gdy spłukałam chwilę po nałożeniu (ok 5min) to włosy nie chciały się tak ładnie czesać. Poza tym jestem zadowolona. 


Kolejnym kosmetykiem jest Maska arganowa do włosów w czepku BEAVER Professional Argan Oil. Ta marka mnie naprawdę zadowoliła choć początek z kapturem nie był taki prosty!
Biorąc prysznic utrudniłam sobie życie - chciałam sobie zaoszczędzić czasu no i wyszło w drugą stronę. Założenie kaptura powinno być dziecinnie proste - wyjmujesz z opakowania, zakładasz na głowę wkładając w niego wszystkie włosy, regulujesz taśmą by nie zsuwał się, masujesz i czekasz aż maska się wchłonie i zacznie działać. Może jestem dziwna, ale pokonała mnie taśma samoprzylepna. Udało mi się chyba nawet rozerwać kawałek czepka. Jak udało mi się ogarnąć taśmę, która nie chciała się trzymać, karteczka z napisem marki w złotym kolorze po prostu się ulotniła (a wcześniej nic nie pomogła w niezsuwaniu się czepka). No nic - ostatecznie na czepek założyłam ręcznik i tak zabrałam się za inne czynności pielęgnacyjne (już po wyjściu z pod prysznica). Włosy czułam, że śmierdzą - jak macie psa i go kąpiecie to taki właśnie był smród - mokrego psa. :/ Po tylu wpadkach, bałam się co będzie z moimi włosami po tej masce. Oczywiście po 20 może więcej minutach zmyłam ją, osuszyłam włosy ręcznikiem i poszłam spać - z mokrymi, nie lubię suszyć włosów.
Po przebudzenia, poczułam, że moje włosy są inne niż zwykle. Pierwsze co pobiegłam do lustra w łazience - na szczęście mam do niego 2 kroki od łóżka, więc znalazłam się przy lustrze dość szybko. ;) Patrzę w lustro i nie wierzę. W dotyku moje włosy były miękkie, delikatne, lekkie, a w lustrze zobaczyłam lekko uniesione, puszyste (bez przesadyzmu), lśniące kosmyki. Byłam oczarowana efektem. Wróciłam do łóżka przebudził się Adam i pytanie "co zrobiłaś z włosami, że są takie fajne, mięciutkie i pachnące". Obrosłam w piórka, bo mój mężczyzna uwielbia włosy i ciągle się nimi bawi, więc jak coś się zmienia to od razu zauważa różnicę, a ta była na wielki plus. 
Podsumowując działanie maski jest rewelacyjne. Mam długie włosy i mam wrażenie, że tej maski było nieco za dużo - zwłaszcza po informacjach, że nie powinno się używać masek do włosów na skalp i w nie odpowiednich ilościach. Zapach był okropny tylko podczas działania maski. Po przebudzeniu włoski pachniały bardzo ładnie. Ponoć maska jest odpowiednia do włosów farbowanych - no moje trochę farbowań i zniszczeń przeżyły, więc myślę, że dobrze moim włosom się stało pod kapturkiem niesfornym. Dodatkowo z dziecinną łatwością dały się rozczesać i nie miałam z nimi jakiegoś dużego problemu - czesały się niemal same.
Pewnie jakoś od razu włosy się nie zregenerują, ale mimo wszystko maska przypadła mi do gustu, nie licząc problemów z założeniem śmiesznego kaptura, bo to była tragedia.
Myślę, że jeśli zrobią wygodniejszą formę w aplikacji niż ten kaptur (np. z normalnym ściągaczem lub gumką), to z chęcią zakupię jeszcze taką maskę. 


Teraz 3 próbki kremów Avena Instituto Espanol:
- Collagen Body Regeneration Softens & moisturizes z ekstraktem ze śluzu ślimaka
- Krem do z linii owies i kolagen marki
- Aloesowe nawilżające mleczko do ciała.


W zasadzie najbardziej pasował mi 1 i 2 krem. Choć drugi urzekł mnie zapachem to niestety ten zapach był duszący i drażniący. Natomiast aloesowe mleczko bardzo dziwnie i specyficznie pachniało jakimiś ziołami? ogórkami? Sama nie wiem. Nie podobał mi się na pewno.  


Poza trzecią próbką, pierwsze dwie czyniły moją skórę delikatną i gładką, choć nie jakoś szałowo.  Łączy te kremy 3 jedynie to że szybko się wchłaniają i łatwo się je rozprowadza po ciele.
Jedyne czego nie rozumiem to tej wielkiej dziury w próbce mleczka aloesowego. Czemu to miało służyć? Wieszaniu? No ciekawe.


Ostatnią próbką jest GOJI DERMA PLUS Wielozadaniowy krem do twarzy i ciała z ekstraktem z jagody Goji bogaty w składniki antyoksydacyjne i odżywcze. Przyznam szczerze mam mieszane uczucia co do tej próbki. Zapach jej przypomina jakiś sklep z farbami, dla Adama wali apteką. No cóż.

Ale działanie myślę, że jest naprawdę dobre, bo po nim mam gładką i delikatną buzię. Kremik szybko się wchłania.
To tylko próbka, ale myślę, że warto zainwestować w pełnowartościowy produkt, jeżeli komuś nie przeszkadza zapach. ;) 


Reasumując większość produktów mi się podoba. Myślałam, że będę marudzić i narzekać, ale nie jest tak źle. Najbardziej podoba mi się maska
G Synergie i możliwe, że jeszcze sięgnę po tą markę.
Dodam tylko minus całej kampanii (poza tymi, które opisałam na początku - na żadnym produkcie poza kapturem i czarnej masce nie było języka polskiego. Było to strasznie denerwujące. Na szczęście coś angielskiego znam no i wujcio google się przydaje też.  No i nie zezwalam na wykorzystanie zdjęć z moim wizerunkiem, które umieszczone są na DC. Mam nadzieję ten zapis jest coś wart.
Mieliście jakiś produkt z tych przedstawionych wyżej? Jeśli tak to pochwalcie się swoimi ocenami, jestem ciekawa Waszej opinii. :)

Pozdrawiam,

 Janettt

Optymistycznie, czyli ulubieniec roku 2017

Optymistycznie, czyli ulubieniec roku 2017

Nigdy nie spodziewałam się, że stworzę taki wpis. Zawsze stawiałam na to nie będę jak inne blogerki - nie będę pisać postów o hitach,  jakichś pseudo świętach, itp. Ale z tym pierwszym właśnie nadszedł dzień przełamania. Pewnie jesteście ciekawi co takiego w pielęgnacji niezwykłego można odkryć skoro nigdy nie miało się ulubieńców, faworytów, etc., a fascynacja zawsze jest chwilowa. W tym przypadku jest na tle fenomenalnie, że nie da się tego pominąć! Przyznam się bez bicia, nie wierzyłam w działanie tego produktu. Miałam podobny i cudownych rezultatów nie zauważyłam.
Co to za cudo? Jak już pewnie zauważyliście na zdjęciu to nic innego jak serum tlenowe marki O2SKIN Mocno skoncentrowane serum tlenowe (30%tlenu) z maksymalną dawką Hialuronianu sodu i kolagenu. Czemu ten produkt jest taki wspaniały? Marka O2Skin tak pisze na swojej stronie:
Dzięki wieloletnim badaniom nasza firma opracowała skuteczną i opatentowaną metodę wprowadzania tlenu do substancji o różnych gęstościach i stężeniach, jakimi są między innymi kosmetyki. Dzięki zastosowanej innowacyjnej, długotrwałej i specjalistycznej technologii natleniania, odpowiednio skoncentrowanej dawce tlenu i wysokiemu ciśnieniu, powstał produkt który dociera do głębokich warstw skóry, aktywując metabolizm komórek. Atomy tlenu w naszej technologii łączą się strukturalnie z pierwiastkami substancji kosmetycznej, dzięki czemu w momencie zastosowania na skórze,nie ulatniają się tylko przenikają jako „pary” do skóry przenosząc to co znajduje się w strukturze kosmetyku – kolagen, witaminy, kwasy.
Więcej ciekawych szczegółów o działaniu produktów i sekrecie marki znajdziecie na ich stronie TUTAJ. Możecie również śledzić ich funpage na Instagramie TUTAJ i Facebooku TUTAJ. Nie będę Was zanudzać już, ale zajrzyjcie na stronę, bo tam naprawdę są ciekawe informacje (głównie zachęcam do zakładki "o firmie" na dole strony. Bez tlenu nie można żyć mawiają i jak ten wpadnie w Wasze łapki też będzie Waszym niezbędnikiem!
Jakich efektów mamy oczekiwać po tym produkcie zapytacie. Przede wszystkim:
  • intensywnego i głębokiego nawilżenia skóry na poziomie komórkowym;
  •  zwiększenia gęstości, jędrności i sprężystości.
Zapach:
Ten jest niemal niewyczuwalny choć mi trochę pachnie czerstwym chlebkiem, Adam uznał, że to coś w stylu aromatu waniliowego do ciasta. :P
Opakowanie:
To co mnie urzekło równie bardzo jak efekty po tym serum. Buteleczka szklana, przezroczysta, napisy są delikatne i natłoczone na buteleczkę. Góra jej jest srebrna. W środku pipeta, do której początkowo nie mogłam się przyzwyczaić. Nabiera niewiele produktu i trzeba najpierw wyjąć pipetę z serum by mogła coś pociągnąć. Mimo malusiej ilości jest ona idealna by nałożyć na buzię. Także z czasem łatwo i szybko można się przyzwyczaić.
Produkt:
Jest nieco wodnisty/mokry, a po nałożeniu czuć delikatny i przyjemny chłód. Konsystencja w niczym mu nie ujmuje. Powiedziałabym, że dzięki temu produkt jest dość wydajny, ale i łatwo się wchłania. Testuję go ponad 2 miesiące i co prawda została mi 1/5 30ml opakowania, ale często stosowałam serum i rano i wieczorem (czasem na moje problematyczne ramiona i nogi, więc zużycie jest nieco większe). Różnicę w stosowaniu poczułam już po pierwszym razie, ale jakoś mocno się nie nastawiałam i myślałam "Może to efekt Placebo" i tak stosowałam codziennie. Pewnego dnia po ok. 2 tygodniach odkryłam, że moja skóra zachowuje się inaczej. Jest perfekcyjnie gładka, a podkład i puder już się nie łuszczą na mojej skórze (myślałam, że to podkłady są do kitu!). Pierwsza myśl, u rodziców jest lepsze powietrze (?!) (byliśmy akurat na święta). Nie możliwe, bo tam zawsze moja skóra cierpiała. Krótka analiza - TAK! SERUM TLENOWE naprawdę działa! Jestem naprawdę prze szczęśliwa, że udało mi się to CUDO zdobyć na Instagramowym fp O2SKIN. I nie myślcie, że to miało wpływ na moją ocenę - absolutnie! Jeśli czytacie mojego bloga, wiecie, że nie owijam w bawełnę. U mnie białe to białe, a czarne to czarne.

REWELACJA! Nigdy żaden kosmetyk mnie tak nie zaskoczył miło! Jedynym minusem jest niestety cena - bez zarobków przyznajmy się normalne, że mnie nie stać na takie rarytasy. Ale wierzcie mi ten kosmetyk jest wart swojej ceny (podam na końcu, by Was jeszcze nie straszyć ;) ).

Skład:
Niestety producent podaje dwa różne składy (1 na kartoniku - łagodniejszy i 2 na buteleczce, raczej ten właściwy z gorszymi konserwantami). Oczywiście za pomoc w ogarnięciu składu dziękuję niezastąpionej CosmetiCosmos.

  1. Aqua, Glycerin, Sodium Hyaluronate, Collagen, Hydroxyethylcellulose, Sodium Benzoate, Pottassium Sorbate, Citric Acid, Elastin
  2. Aqua, Glycerin, Sodium Hyaluronate, Phenoythanol(and) Ethyhexyglcerin, Polisorbate-20, Hydroxyethylcellulose, Collagen, Hydrolized Estin, Citric Acid, Imidalizoidyl Urea
Reasumując, skóra twarzy jest zdecydowanie nawilżona, pełna blasku, nie wysusza się. Idealnie przygotowuje skórę pod makijaż. Daje długotrwały efekt (na kilka dni odstawiłam serum w celu przetestowania próbek  -  z dziewczynami z DressCloud zrobiłyśmy wyzwanie 1 dzień = 1próbka i przyznam, że to fajny sposób na pozbycie się stosów próbek, a mam ich całe pudełko i to nie ja jedyna jak się okazało jestem takim chomikiem :D ).  Kilka dni bez serum nie ujęło mojej cerze. Wciąż jest idealnie nawilżona, gładka i najlepsza jaką miałam dzięki pielęgnacji (nie liczę okresu niemowlęcego, gdy skóra każdego dziecka jest idealna xD).

A na koniec ulotka dodana do paczuszki z kosmetykiem.


Pojemność: 30ml
Cena: ok. 120zł
Moja ocena: CELUJĄCA z minusem za skład!

Pozdrawiam,

 Janettt
Piekąca porażka, czyli jakiego peelingu nie używać.

Piekąca porażka, czyli jakiego peelingu nie używać.

Obiecałam ostatnio, że mój następny wpis będzie o matowej pomadce, ale w międzyczasie postanowiłam dać coś lżejszego. W końcu pomyślicie, że ja zawsze jestem na nie, ale łatwiej mi się pisze o tym co mi się nie podoba niż podoba. ;)
Dosłownie jakieś 2 dni temu użyłam
EFEKTIMA Mineral - Spa, Peeling + maska + krem myjący do twarzy 3 w 1. Produkt ten znalazłam w urodzinowym Shiny Box. Przymierzając się do użycia nie spodziewałam się, że może się to źle skończyć.

Producent poleca użyć produktu na 2 sposoby:
peeling lub maskę.  Ja wybrałam opcję drugą i przed zostawieniem jako maska i tak trzeba potrzeć skórę by zrobić peeling. Dzięki temu specyfikowi możemy uzyskać 3 efekty jakie opisuje producent:
  • Efekt kremu myjącego, który łagodnie oczyszcza i nawilża naskórek, uzyskujemy dzięki połączeniu wyjątkowo delikatnych środków myjących wraz ze składnikami odżywczymi.
  • Efekt peelingu uzyskujemy dzięki ścierającym drobinkom z alg, które doskonale wygładzają i złuszczają martwe komórki naskórka.
  • Efekt maski do twarzy opracowano dzięki wzbogaceniu kosmetyku w naturalne i skuteczne w działaniu składniki, tj. zielone błoto mineralne, białą glinkę i ekstrakt  z lilii. 
Efekty opisane są obiecująco, więc co mi nie pasuje? Hmmm... Po pierwsze zapach. Jest strasznie zniechęcający - początkowo myślałam, że to z powodu terminatora, który był do grudnia 2017 (miesiąc niecały to nie długo, a saszetka była szczelnie zamknięta). Jednak czytałam opinie innych dziewczyn i nie tylko ja uznałam ten zapach za nieprzyjemny. Choć może jestem niezwyczajna do takich zapachów i stąd ta reakcja, bo wąchając, któryś raz z kolei nie jest aż tak źle jak na początku.
Konsystencja jest taka lekko glinkowa choć to akurat nie jest da mnie minusem, w produkcie są wyczuwalne drobinki peelingujące i niestety stwierdzam, że muszą być bardzo ostre, a dlaczego to zaraz napiszę. Kolor ma taki blado brązowy? Same zobaczcie na zdjęciu, niestety z lampą - na żywo jest troszkę ciemniejszy.
Podczas peelingu moja skóra dosłownie płakała - drobinki alg są na tyle ostre, że miałam podrażnioną i zaczerwienioną buzię okropnie po zabiegu. Niestety jako maskę trzymałam nie 5min jak na opakowaniu zalecano, nie wiem czy nawet minutę wytrzymałam z maską na buzi. Skóra okropnie mnie piekła i stwierdziłam, że zdejmę już bo naprawdę szczypało niemiłosiernie. Zmywając gąbką (delikatną stroną, bo niestety rękawice do tego zostawiłam u mamy) jak i wycierając buzię ręcznikiem - odczuwałam ból po tym peelingu. Parę już takich peelingów miałam i masek, po których czułam lekkie szczypanie, ale takiego efektu po nie miałam po żadnej. Co prawda skóra jest miękka i gładka po zabiegu, ale żeby uzyskać taki efekt cierpieniem nie ma co się poświęcać.
Podsumowując dla mnie to totalny niewypał i bubel - na pewno nigdy nie sięgnę już po ten produkt, a wcześniej na maskach tej firmy nigdy się nie zawiodłam. Producent zapewnia na opakowaniu o delikatnym działaniu - w praktyce jest niestety na odwrót. Wciąż czuję, że skórę mam wrażliwą, choć nie tak jak jeszcze wczoraj. W dniu zabiegu i jeszcze wczoraj czułam jakby mnie lekko paliła skóra. Po zmyciu maski nałożyłam resztę próbki kremu NOREL DR WILSH Pearls and Gold i myślę, że trochę uratowałam tym skórę.



Pojemność: 10ml
Cena: ok. 2-3zł
Moja ocena: negatywna
 
Pozdrawiam,


 Janettt
Le Petit Marseillais - Pielęgnujący żel do mycia "Algi Morskie i Minerały Morskie"

Le Petit Marseillais - Pielęgnujący żel do mycia "Algi Morskie i Minerały Morskie"




Niedawno czytaliście moją recenzję na temat Le Petit Marseillais męskiego żelu pod prysznic, który Adam testował dzięki temu, że zostałam ambasadorką. Dziś przychodzę do Was z recenzją damskiego żelu, który był w paczce ambasadorskiej. Chodzi oczywiście o pielęgnujący żel do mycia, Odświeżenie ALGI MORSKIE & MINERAŁY MORSKIE zamknięty w małej, błękitnej buteleczce o pojemności 250ml.

Zapach:
Trzeba zacząć od najprzyjemniejszej rzeczy związanej z tym produktem. Bardzo mi się spodobał ten zapach - jest taki świeży i lekko słodki. Nie to co w męskim żelu. Choć mój bardziej mi się kojarzy z męskim żelem, ale lubię męskie zapachy, więc mi nie przeszkadza. To chyba jedyny zapach od LPM, który mi się naprawdę spodobał spośród tych, które wąchałam z damskiej linii na półce sklepowej w Rossmannie (truskawka, którą tak wszyscy chwalą nawet mi się nie spodobała - miała taki sztuczny zapach tych owoców). Jeden minus, że ten zapach szybko wietrzeje i w ogóle go po chwili nie czuć.
Opakowanie:
Opakowanie niewielkie w kolorze oceanicznej wody - oczywiście z logo na którym widnieje chłopczyk (przez to po odebraniu paczki ambasadorskiej głowiłam się czy to oby na pewno produkt dla mnie). Gdy opakowanie jest suche (i dłonie także), żel otwiera się bardzo łatwo, ale pod prysznicem, gdy ma się mokre ręce otwarcie go graniczy z cudem. Nie raz musiałam pomagać sobie zębami, żeby nie złamać i tak cienkich i łamliwych paznokci! Teraz próbowałam otworzyć puste opakowanie i "na sucho" otwiera się bardzo leciutko. Dziwne, ale prawdziwe. Chyba więcej czasu zajmowało mi otwieranie żelu niż mycie się nim. :P
Produkt:
Sam żel ma dość wodnistą, błękitno przezroczystą konsystencję. No to niezbyt fajne. Produkt też średniej wydajności. Podejrzewam, że gdyby nie fakt, iż nie używałam go co każde mycie to pewnie piorunem by się skończył. Średnio się pienił, choć lepiej niż wersja, którą testował Adam. Czy nawilża? Nie sądzę - nic takiego nie zauważyłam. Skóra może troszkę jest miękcejsza niż normalnie - Adam zawsze się zachwyca moją miękką, gładką i delikatną skórą, więc albo produkt słabo działa, albo ja już bardziej miękka nie mogę być. ;). Oczyszczenia też szczególnego nie czuję. Dodatkowo bardziej miałam uczucie jakbym niedokładnie się umyła. Często drugi raz się myłam innym żelem, bo z tym nie zawsze czułam się umyta.

Skład:
Składu oczywiście nigdzie nie można znaleźć, jednak na opakowaniu znajdziemy go spokojnie i tak się prezentuje:
Aqua, Ammonium Lauyl Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Maris Aqua, Laminaria Digitata Extract, Ulva Lactuta Extract, Magnesium Chloride, Polyquaternium-7, Hydroxypropyl Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Propylene Glycol, Sodium Chloride, Citric Acid, Potassium Sobate, Sodium Benzoate, Parfum, CI 42090.
Reasumując, poza  pięknym zapachem produkt w ogóle nie spełnia swoich funkcji. Może i Algi oraz Minerały morskie mają zbawienne działanie, ale jeśli producent dodał do żelu sam ekstrakt czy jakieś śladowe ilości tych składników to raczej nie będzie spełniał swoich funkcji. I w tym przypadku chyba tak jest. O ile zapach jest świetny to cała reszta upada. Niestety po tej porażce sama chyba nie sięgnę po produkty tej marki. Na domiar złego opakowanie jest niemal o połowę mniejsze niż męskie, a kosztuje tylko 1zł taniej - coś tu chyba nie tak.

Pojemność: 250ml
Cena: ok. 11,99zł
Moja ocena: negatywna z plusem za zapach


Pozdrawiam,

 Janettt

Copyright © 2014 Świat obiektywem Janettt , Blogger